Wszystkie rozważania zawarte w tym wpisie mają charakter teoretyczny, oparte są na domysłach. Nie wiemy, jak czuje się człowiek po zażyciu marihuany (także jej medycznej formy), możemy się tylko zastanawiać. Ponadto, pod żadnym pozorem, nie zachęcamy nikogo do próbowania rozważanych w artykule połączeń. Przypominamy też, że narkotyki są w Polsce zakazane; obcowanie z nimi jest niezgodne z prawem i może sprowadzić na Was szereg problemów.
Tyle teorii.
W praktyce natomiast rozwinięte duchowo i na umyśle części świata nie boją się podejmować nowych tematów i odkrywać nieznanych lądów. Cenimy odwagę i ciekawość, one bowiem prowadzą ludzi wielkich do rzeczy jeszcze większych. Dziś jednak nie będzie patetycznie, pomówimy za to o rzeczach codziennych, radosnych i przyjemnych. W niektórych miejscach nawet zupełnie legalnych. A mianowicie o łączeniu wina z czymś, co niekoniecznie przychodzi jako pierwsze na myśl - z medyczną marihuaną (znajdź słowo, które nie pasuje i skreśl).
Dla uproszczenia przyjmijmy, że przyjmuje się ją jak zwykłą - pali i kopci się z lufy, fajki, z bongo, z wiadra, albo skręca się z niej blanty (tak sobie to przynajmniej wyobrażamy na podstawie niebezpiecznych treści, które docierają do nas zewsząd). Paleniu marihuany najprawdopodobniej towarzyszy odurzenie rozumiane jako haj, suchość w ustach (zapewne od dymu), odrętwienie, a także ogólna wesołość, radość, szeroki uśmiech, poczucie kreatywności i pełnego zrozumienia wszechrzeczy. Ze skutków ubocznych najczęściej napady ogromnego apetytu. Ze względu jednak na dwa pierwsze, “fizyczne” aspekty, warto poznać kilka reguł, które ułatwią nam dopasowanie wina do sytuacji, odczuć i przeżyć:
1) szukamy wina świeżego, z dużą kwasowością, które nawilży usta i pozwoli zapobiec suchości,
2) trzymamy się win z niskim do średniego poziomem alkoholu - nie chcemy być dodatkowo pijani, jeśli już jesteśmy na haju,
3) wybieramy wina ze stosunkowo dużą ilością cukru resztkowego - cukier wygładza wino, zmiękcza je i dodaje mu przyjemnego w odczuciu ciała, które działa jak balsam na nasze wysuszone usta,
4) z tego samego powodu rozglądamy się za winami beczkowymi - mają zawsze więcej ciała i przyjemne aromaty, jak na przykład wanilia lub kokos. Dobre butelki oprócz pełnego ciała będą wciąż posiadały dużo pożądanej przez nas kwasowości,
5) jeśli wybieramy wino czerwone, szukajmy dużo owocu i mało tanin.
Lubimy sobie powyobrażać co by było gdyby, dlatego w pierwszej kolejności proponujemy rieslinga. Zadziała każdy, od kabinett po BA; zawsze ma dużo kwasowości, poza tym łatwo znaleźć naprawdę dobre butelki ze sporym cukrem resztkowym i niskim alkoholem. Podajemy schłodzonego i rozpływamy się nad jego głębią, mocą i feerią aromatów, ciałem; wydaje nam się, że rozumiemy wszystkie zamysły winiarza. Zimny riesling pomaga nam ugasić pragnienie i raczej nie dokłada do naszego odrętwienia. Informujemy przy okazji, że lepiej unikać gewurztraminera - wysoki alkohol!
Aquilegia, czyli półwytrawny riesling od Skarpy Dobrskiej to nasza propozycja.
Szampan, franciacorta, prosecco. Duża kwasowość, sympatyczne bąbelki i przyjemne aromaty brioszki. Wina musujące, szampan w szczególności, kojarzone są z różnymi uniesieniami nie od dziś. Można z tego zrobić niezłe combo, jeśli ktoś wie, jakie dobierać uciechy. Musiaki są ponadto uniwersalne, jeśli chodzi o połączenia z jedzeniem. Na cokolwiek najdzie Was później ochota (a najdzie), wino musujące sprawdzi się w sam raz.
Stawiamy przewrotnie na niezobowiązujące i swoiście rozkoszne moscato z Australii. Jednocyfrowy alkohol, przyjemna słodycz, wpisany w naturę wina piknikowy i zabawowy nastrój. Gdybyśmy mieli jakieś doświadczenia w tym temacie powiedzielibyśmy, że to nasz ulubiony wybór.
Czerwień? Beaujolais. Potrafi zaskoczyć alkoholem, ale nagradza radosnym owocem, nie męczy taninami, a wysoka kwasowość ładnie nas odświeża. Lekki zweigelt to również dobry wybór. I ponownie kłania się nasza ulubiona polska winnica i jej Adonis, czyli idealnie balansujący między totalną owocowością a wytrawnością zweigelt o nutach landrynek i tarty cytrynowej. Jeśli na apetyt zamawiamy pizzę, świetnie sprawdzi się dolcetto, Valpolicella, pelaverga lub prosty, owocowy, nowoświatowy pinot noir.
Nie zapominamy o amatorach ciasteczek z haszem. Z niezbyt słodkimi ładnie zgra się prosecco extra dry, jeśli jednak cukru będzie trochę więcej stawiamy na wspomniane moscato, zinfandela (szczególnie jeśli ciasteczka są z gorzką czekoladą). Chwilę uzupełnią też pięknie wina takie jak Banyuls, Porto czy Madeira, ostrzegamy jednak przed ich wysokim alkoholem.
Jak mówi jeden z naszych winiarskich idoli, “każde wino opowiada nam swoją historię, my musimy się tylko dobrze wsłuchać”. Nie wszystkie wina chodzą pod krawatem z podniesioną głową - wiele z nich to dowcipnisie i lekkoduchy. Jak już będzie nam wesoło, dajmy im pogadać; rozbawią nas jeszcze bardziej.
Psst! I tego... dajcie znać!