Przy okazji Ósmego Tygodnia Portugalskiego “Flavours of Portugal”, udało nam się skosztować dobrodziejstw smaków, jakie oferuje Portugalia. Jedynie podziwiając zdjęcia z tej nadmorskiej krainy myślałam sobie “kiedyś tam pojadę”. Po degustacji wyszłam z przeświadczeniem “Jutro! Jutro kupuję bilety i jadę!”
Tym razem nowe doświadczenia nie sprowadzały się jedynie do odkrycia konkretnych smaków i nazw, ile raczej do zrozumienia połączeń smakowych. Oczywiście został wyłoniony również faworyt, ale o nim później.
Najbardziej obfity wybór, jak można się spodziewać, panował wśród Vinh Verde. Jest to największa apelacja portugalska. Vinha Verde to tzw zielone wina, których charakterystyczną cechą jest młodość i rześkość. Tak samo jak nie zwleka się z ich butelkowaniem, tak samo nie powinno się zwlekać z ich spożyciem - najlepiej w tym samym roku. Mają sporą kwasowość, dość niski poziom alkoholu (9-11%) i charakterystyczną mineralność. Szczególnie zachwycające było jedno - w 100 % ze szczepu Laureiro, które charakteryzował niezwykły zapach powiewu świeżej bryzy morskiej. Dodatkowo na jego korzyść przemawiało połączenie z oliwą, której tafla pokrywająca język była delikatnie rozszczepiana przez mineralność wina.
Podobne doznania - idealnej koalicji, przeżyłam po spróbowaniu portugalskich mięs. Są bardzo tłuste i bardzo słone. Przeważnie suszone, częściej wędzone, większość to wieprzowina. Po ich skosztowaniu od razu jednostka zaczyna doceniać znaczącą ilość garbników i tanin w czerwonych winach portugalskich. Do tego rodzaju kuchni, tłustej i intensywnej, jedynie takie wino się nadaje.
To teraz o moim faworycie.
Nie tylko etykieta jest absolutnie zachwycająca, na szczęście wino również. Głęboko granatowe, gęste, o zaskakująco wyraźnych nutach czekolady, których przyszło mi zaznać po raz pierwszy z życiu. Bridao Private Collection to potężnie zbudowane, dojrzałe, przepyszne wino. Minimalnie chropowate, o przyjemnych lekkich taninach, dżemistych, mięsistych nutach czerwonych owoców, przez których gęstość przebijają się czekoladowe, kojące akcenty.
Mogłabym je pić i pić i sączyć i się nim zachwycać, gdyby nie musiała jednak próbować kolejnych.
Nie będę jednak narzekać, bo miałam okazję spróbować Madeiry. Ku mojemu zaskoczeniu była bardziej zbliżona w smaku do Sherry niż do Porto, chociaż do Porto z geograficznego punktu widzenia trochę jej bliżej. W pamięć zapadła mi (co jest wyczynem po takiej ilości próbowanych win, bo słodkie pije się na końcu) 10 letnia Blandy’s Madeira Verdelho (półwytrawna). Charakteryzowała się idealnym połączeniem wysokiej kwasowości i wysokiej słodyczy. Starcie potężnych smaków, które osobno byłyby nie do zdzierżenia przez swoją intensywność. Na szczęście trafił swój na swego, dzięki czemu trzymały się w ryzach harmonii.
Zaiste dobre i godne to było doświadczenie.