Kiwi, owce, sauvignon blanc?
Niniejszy tekst nie jest przewodnikiem po wszystkich regionach Nowej Zelandii, jest raczej jak jeżdżenie palcem po jej mapie. Zatrzymujemy się w pewnych punktach, które chcielibyśmy odwiedzić, przyglądamy się im i zostajemy na dłużej. Inne regiony śmigają nam za oknem. Po drodze pijemy oczywiście pyszne wina.
“Picie sauvignon blanc może dostarczyć wielkiej przyjemności, zwłaszcza gdy wino jest beczkowane i mieszane z semillon, jak to się czyni w Bordeaux” - Tim Atkin MW
A my się nie zgadzamy. Lubimy ten letnio-piknikowy styl, oparty na mariażu limonki i marakui. Chcieliśmy coś napisać o sauvignon blanc z Nowej Zelandii, ale skończyło się nam lato. Szczęśliwie z zaskoczenia powróciło, więc wykorzystujemy ten moment, żeby co nieco na ten temat wspomnieć. Tyle rzeczy napisano już o Nowej Zelandii, że nie bardzo wiemy, gdzie zacząć, więc nietypowo zaczniemy od końca, a dokładnie od samego dołu. W tym wypadku od Central Otago, czyli (do niedawna) najbardziej na południe wysuniętego regionu winiarskiego na świecie. Jeśli oglądaliście Władcę Pierścieni to tak, to właśnie tam. Gdzieś między Rohanem a Gondorem powstają jedne z najlepszych win ze szczepu pinot noir.
Nieznośna lekkość bytu
Ach ten pinot. Nieuchwytny i wymykający się. Subtelny, zwiewny. Kobiecy? Zmysłowy, nieoczywisty, niedopowiedziany. Jeśli dobre primitivo jest jak usta Salmy Hayek, pinot jest jak mrucząca w kącie Norah Jones. Zmienny ponadto i kapryśny, wymagający. Jego domem jest Burgundia, ołtarzem DRC, a stał się Graalem dla winiarzy z całego świata.
Zawędrował między innymi do Nowej Zelandii właśnie. Winiarstwo zaczęło się tam w 1819 roku, kiedy pierwsze sadzonki trafiły na miejsce z Australii. Bliżej nie wiadomo, jakie odmiany zawierał transport; nie wiadomo też, co dokładnie sadził pierwszy odnotowany na wyspie winogrodnik, czyli James Busby, który pierwszą winnicę założył w 1836. I choć rozwój nowozelandzkiego winiarstwa postępował od północy w stronę południa, to my nie zachowamy tej kolejności. Chwilowo interesuje nas tylko pinot noir i idąc jego śladem, trafiamy w sumie na trzy warte wspomnienia daty, 1865, 1871 i 1882.
W 1865 niejaki Jean Desire Feraud założył winnicę, a w 1870 wypuścił na rynek wino nazwane “Burgundy Red”, jak to odnotowały lokalne gazety z tamtych czasów. Niewykluczone, że był to pierwszy pinot noir sprzedawany na nowozelandzkim rynku. Druga data, 1871, związana jest z działalnością misjonarzy i zakonników przybyłych z Europy. Poza szerzeniem wiary w Pana Boga i lęku przed wiecznym potępieniem, propagowali stosowane w Europie techniki uprawy winorośli i zarządzania winnicami.W regionie Hawke’s Bay (do którego wrócimy), właśnie w 1871 roku, pod okiem Cypriana Hucheta powstała winnica, co do której można mieć pewność, że jako pierwsza w regionie (a może w całej Nowej Zelandii) była domem dla pinot noir. I wreszcie trzecia data. Francja, wino i miłość. William, najstarszy syn rodziny Beethamów, wyjechał do Francji, poznał Francuzkę, ożenił się z nią i przywiózł do domu, razem z mała kolekcją francuskich winorośli. I właśnie mniej więcej wedle 1882 roku rodzina Beethamów posiadała już kilka winnic w regionach Wairarapa (a konkretniej w Wellington) i Hawke’s Bay. Wiadomo, że wszystkie te winnice były obsadzone szczepami pinot noir i meunier.
Pinot noir na swojej drodze do wielkości w Nowej Zelandii musiał zmagać się z filokserą, prohibicją oraz z amerykańskimi hybrydami, łatwiejszymi i tańszymi w uprawie, dającymi szybkie zyski. Przegrywał nawet z pinot meunier, który lepiej odnajdywał się w lokalnych warunkach. W 1973, spod ręki Nicka Nobilo, winiarza z Waikato, wyszedł jego pierwszy rocznik pinot noir, uznawany do dziś za “założycielski” pierwszy wobec wszystkich win z tego szczepu w tym kraju. Pinot zyskał też innych propagatorów i kiedy wydawało się, że wszystko idzie w dobrym kierunku, w 1984 roku przyszedł grad i wyczyścił winnicę Nicka Nobilo ze wszystkich nadziei na dobrą przyszłość.
Ale pinot przetrwał. W tym samym czasie działała już bowiem grupa jego sympatyków, skupiona na uniwersytecie w Lincoln, która podjęła się dalszych prób uprawy szczepu w różnych miejscach Nowej Zelandii. Dziś ci ludzie są znanymi na cały świat winiarzami, gdyż najwyraźniej udało im się dotrzeć do piękna pinot noir w nowozelandzkim wydaniu. Wśród nich Neill McCallum, Tim Finn, Rolfe Mills, Rudi Bauer.
Królestwo pinota ciągnie się od samego południa; im bliżej północy, tym bardziej zaczyna ustępować miejsca innym czerwonym odmianom. Zaczynam więc od samego dołu.
Central Otago, czyli jak dobrze popatrzysz, to widać pingwiny
Central Otago to najbardziej na południe wysunięty region Nowej Zelandii i jednocześnie najbardziej “kontynentalny”. Piękny i obłędny; pod niebem pełnym cudów rozległe wzgórza i pagórki po horyzont. Strzeliste góry ze śniegowymi czapami, krystalicznie czyste rzeki. Wszystko to można zwiedzić rowerem, poruszając się z jednej strony po starych szlakach przez miejsca niedotknięte przez czas, a z drugiej zatrzymując się w nowoczesnych restauracjach u modnych szefów kuchni. Po obiedzie wybieramy kolejne przekaski, pakujemy lokalne wino do plecaka i idziemy na spacer, przyglądać się temu, co wokół.
Pinot noir z Otago pachnie wiśnią, maliną i tymiankiem. Choć zawsze zdecydowanie w kierunku owocu, to jego charakter delikatnie się różni w zależności od siedliska. Central Otago leży na mieszance różnych gleb, od łupków, przez mikę, żwiry, gliny, lessy po piaskowce (greywacke). Wina z subregionu Alexandra są raczej lżejsze, podczas gdy w Cromwell (więcej łupków, lessów) pinoty zmierzają bardziej w kierunku ciemnych owoców i suszonych ziół.
Klimat semi- do kontynentalnego, bardzo duże dzienne i roczne amplitudy temperatur, ergo relatywnie krótki i intensywny okres wegetacyjny winorośli. Główne zagrożenia dla upraw to przymrozki, dlatego większość winnic znajduje się na dobrze oświetlonych i stromych zboczach. Dni letnie z kolei gorące, zrównoważone chłodnymi nocami. Roczne opady to 700 mm.
My proponujemy Wild Rock z Central Otago. Ciemna szata, choć wciąż zdecydowanie pinotowa, równie ciemny i dojrzały owoc w nosie, podbity przyjemną nutą ziołową. Usta średniej budowy, zbalansowane, jedwabiste za sprawą idealnie zgranej kwasowości. Owoc raczej czerwony, taniny nieśmiałe. Wdzięczny kompan tak wesołego obiadu, jak i spokojnego wieczoru. Jeśli jemy, to najchętniej lokalnie: puddingi z nadzieniem z polędwiczki wieprzowej lub z królika, grillowana jagnięcina, oczywiście z tymiankiem. Z serów najlepiej delikatne brie.
W charakterze małej ciekawostki: Central Otago, podobnie jak Kalifornia, przeżyło swoją gorączkę złota. O ile jednak europejscy imigranci w USA zapewniali stały popyt na lokalne wina, tak górnicy i poszukiwacze złota w Nowej Zelandii już nie. Najwyraźniej niczym nie trzeba poprawiać takich krajobrazów:
Jedziemy do Nelson, mniej znanego sąsiada Marlborough. Po drodze mijamy cztery strefy posiadające oznaczenie GI (Geographical Indications). Akt prawny ustanawiający strefy GI wszedł w życie 27 lipca 2017 roku i wynosi wino do poziomu “intelektualnego dorobku” regionu. Sam nie wydziela stref, regiony same występują o ustalenie dla nich GI. Tak czy inaczej, cztery mijane przez nas strefy to Dolina Waitaki, Dolina Waipara, Canterbury oraz North Canterbury. Waitaki jest najmniejszym regionem Nowej Zelandii i jako prawnie ustanowione GI oficjalnie oddziela Central Otago od Canterbury. Choć jest raczej młodym regionem i do tej pory oddane było głównie uprawie bydła, to jednak ubogie gleby z dobrym drenażem dają temu regionowi szanse na winiarską przyszłość.
Śmigamy przez Canterbury i jego najbardziej znany subregion, Waiparę. Canterbury, z jednej strony osłaniany przez góry, z drugiej wystawiony na wpływ Oceanu Spokojnego to region raczej chłodny, przez co stanowi idealne miejsce do uprawy pinot noir, rieslinga i chardonnay. Powstają z nich naprawdę eleganckie i zbalansowane wina. Gleby głównie ilaste plus aluwialne żwiry, wokół Waipary wapień i kreda (stąd mineralny charakter tych win). Odpowiednie gleby, słoneczne dni, chłodne noce. Przepis na dojrzałe wina ze zbalansowaną kwasowością. Pinot noir stanowi tu znaczną część nasadzeń; niestety duża w tym zasługa giganta pod szyldem PR. Rozstrzał win szeroki, od “pomnikowej” St.Heleny po wspomniane masówki. Nie zatrzymujemy się tu na dłużej, bo czas nas goni, a do zwiedzenia niemało. Kierunek: północ, i zanim trafimy do Marlborough (bo mimo wszystko nie wypada tam nie wpaść), odwiedzamy skromniejszego sąsiada, czyli region Nelson.
Mniej znany sąsiad
Nelson. Otoczony z trzech stron górami region otwiera się na uroczą Zatokę Tasmańską. Piękny, słoneczny, z bogatą historią ogrodnictwa i sadownictwa. Hipster wśród regionów Nowej Zelandii; jak Kraków i Brooklyn przyciąga artystów (lub marzących o byciu artystami) do swoich nastrojowych kawiarenek. Cały znajduje się poza wydeptanym szlakiem turystycznym, co dodaje mu offowego uroku. Nelson rozciąga się od morza po szczyty gór, winogrodnictwo skupia się w dwóch miejscach: Wzgórzach Moutere i Równinie Waimea. Dużo słońca (najwięcej słonecznych dni w roku w Nowej Zelandii), długa i ciepła jesień; ciepłe dni i chłodne noce. Składa się to na efekt pod tytułem “pełna dojrzałość fenoliczna przy zachowaniu kwasowości”. Wszystko odbywa się na żwirowych glebach, które zmuszają winorośl do wytężonej pracy celem produkcji skoncentrowanych gron. Struktura gleb nieco różni się w zależności od lokalizacji; na równinach więcej żwirów i iłów, podczas gdy im bliżej gór Moutere, tym większy udział gliny. Riesling, pinot gris i gewurztraminer zdają się być wizytówką regionu, ale pinot noir też ma coś do powiedzenia.
W 1973 roku małżeństwo Seifried kupiło ziemię w Nelson, w regionie gór Moutere. W 1975 zasadzono pierwsze krzewy pinot noir, Pierwszy rocznik zabutelkowanego pinota to prawdopodobnie 1982 lub ‘83. To o tyle ciekawe, że winnica istnieje do dziś i możemy spróbować od nich naprawdę świetnych win.
My próbowaliśmy Old Coach Road z tej właśnie winiarni. Pinot noir z 2014 roku. Wino złożone, zbalansowane, pełne i długie. Zaczyna się wiśniową gumą balonową, potem otwiera pełnię aromatów wtórnych i trzeciorzędnych. Wśród nich ściółka, jesienny las i złote liście po wędzone “mięsne” aromaty. Długi, porządny finisz. Idealna kwasowość przy 13% alkoholu zapewnia odpowiednią lekkość bytu. Odpalamy grilla i podajemy do wina szaszłyki z jagnięciny albo coś innego, co nam się ładnie skarmelizuje. Przyprawy i pikantność zrównoważymy kwasowością i owocem, zgramy natomiast dymne aromaty pojawiające się i w jedzeniu, i w piciu.
Evergreen
Myk-myk do Marlborough. Ciężko go odkrywać na nowo; od debiutanckiego rocznika Cloudy Bay napisano na jego temat zupełnie wszystko. Z kronikarskiego obowiązku wspomnimy, że to, co stało się drugim domem dla sauvignon blanc, zaczynało jako kawałek lądu obsadzony krzewami Muller-Thurgau. Wprowadzone przez rząd regulacje oraz badania niektórych producentów zdecydowały o postawieniu na przybysza znad Loary, a styl wina zaproponowany przez Kevina Judda z CB ustanowił zupełnie nowy styl wina i ukierunkował winiarstwo w Nowej Zelandii w określonym kierunku.
Dwa główne subregiony Marlborough to doliny Wairau na północy i Awatere na południu. Ta druga jest ciut chłodniejsza, obie jednak łączy ciepły i słoneczny klimat chłodzony przez wiatry znad Pacyfiku. Podobnie jak w poprzednich regionach duże dzienne amplitudy temperatur i ciepła jesień pozwalają zbierać dojrzałe grona o odpowiednim poziomie kwasowości. Gleby w większości aluwialne (rzeki w obu dolinach) z pokładami iłów w górnych partiach.
W czasie pisania tego tekstu wspomniane na początku lato zdążyło się na dobre ewakuować, zostawiając nas z pogodą godną primitivo lub porto, to jednak gdyby ktoś zamierzał przypomnieć sobie jak to było, gdy było ciepło, mamy świetne propozycje. Pewnego słonecznego dnia pod koniec lata odwiedzili nas goście z Nowej Zelandii - wśród nich pan Tim Evil (serio), winnica Lawson Dry Hills, ze swoim Mount Vernon. I to była mała bomba. Wino strzeliste, rysowane lekką kreską. Świeżutka kwasowość, limonkowa mgiełka ponad dojrzalszymi aromatami słodkich brzoskwiń. Wino do kwaśnego koziego sera na bagietce, obsypanego świeżym tymiankiem.Do lekkich przekąsek i lekkich pogaduszek. Daje uśmiech, zadowolenie i pogodę ducha. Utrzymane w standardowym stylu, co wielu będzie przeszkadzać - naszym zdaniem broni się jakością. Dostępne w darwina.pl w cenie proporcjonalnej do jakości - niewiele wyższej, niż dostępne na polskim rynku nowozelandzkie wynalazki rozlewane gdzieś w Europie.
Mount Riley. Uznany producent potwierdza, że nie zawodzi. Mimo małych zawirowań wciąż na szczęście dostępny w naszym kraju. Mieliśmy przyjemność poznać pinot noir, pinot gris i sauvignon blanc (wszystko z 2016 roku).
Pinot noir był najbardziej owocowy z próbowanych przez nas nowozelandzkich pinotów. Dużo truskawki i maliny, ale daleko mu do cienkiego kompotu. Świeżość owoców podbita suszonymi ziołami. Wino spędziło 9 miesięcy w beczce - aromaty oddębowe bardzo subtelne, raczej zaokrąglają owoc, niż dają się wyczuć; taniny za to idealnie wygładzone. Wino z kilkuletnim potencjałem starzenia, ale dla niecierpliwych polecamy już dziś z łososiem w owocowej marynacie (mango?), najlepiej z grilla.
Na sam koniec dodamy, że jednym z najczęściej uprawianych klonów pinot noir w Nowej Zelandii jest Abel. Ważne to o tyle, że chyba żaden inny nie może pochwalić się lepszym pochodzeniem.
Pinot gris. O ile pinot grigio jest zapowiedzią orzeźwienia i lekkości, tak pinot gris powinien nas nastawić na trochę dojrzałej gruszki, kwiatów i miodu. I to właśnie spotykamy w tym świetnym winie. Dryfuje w stronę półwytrawnego, kusi kwiatami, dojrzałymi owocami (wspomniana gruszka) odświeżonymi cytrusami; wabi aromatami słodkich przypraw. Część wina fermentowana jest w dębie, co dodaje struktury, głębi, złożoności. Całość wyważona odpowiednią kwasowością, choć niektórzy będą musieli się przyzwyczaić do jej poziomu - mógłby być ciut wyższy. 9 gramów cukru resztkowego czyni z wina świetnego partnera dań kuchni azjatyckiej - byle nie za ostrych, ze względu na 13,5% alkoholu.
No i Sauvignon Blanc od Mount Riley. Świeże i napięte wino o wysokiej kwasowości i skoncentrowanych aromatach owoców. Grejpfrut, marakuja, limonka, agrest - klasyka. Wino wpadające w stereotyp i wyobrażenie o nowozelandzkim sauvignon blanc, ale daje gwarancję z obcowania z egzemplarzem o wysokiej jakości.
Komu zawdzięczam przyjemność?
Sauvignon blanc, no właśnie. W przeciwieństwie do pinot noir, sauvignon jest szczepem typu “in your face” - wyskakuje z kieliszka i daje prosto w nos. Pochodzi z zachodniej Francji, kojarzony jest przede wszystkim z Doliną Loary (Sancerre, Pouilly-Fume) oraz z Bordeaux, gdzie nierzadko miewa kontakt z dębem i jest mieszany z semillon. Cechuje się wysoką kwasowością i aromatami trawy, pokrzywy, liści porzeczki, szparagów, zielonych jabłek, agrestu. Za wszystkie zielone aromaty odpowiadają, w uproszczeniu, związki zwane pirazynami. Osobny artykuł dotyczący związków aromatycznych w winie ukaże się na naszym blogu już wkrótce. Kiedyś wśród aromatów charakterystycznych dla sauvignon blanc wymieniano zapach kociej kuwety, ale dziś uważa się go za wadę związaną z niedojrzałością winogron. Tyle klasyki; winiarze z Nowej Zelandii zaproponowali światu sauvignon pełne aromatów brzoskwini, grejpfruta i przede wszystkim marakui.
David Hohnen i Kevin Judd. Tym panom zawdzięczamy (lub nie, zależy od gustu) nowozelandzki styl sauvignon blanc. Kevin Judd jest z urodzenia Brytyjczykiem, a karierę winiarską zaczął w Australii. W czasie mającego trwać krótko pobytu w Nowej Zelandii i pracy w winiarni Selaks poznał Davida Hohnena. Panów połączyła wizja, pasja i chęć podjęcia ryzyka, by stworzyć coś dużego. Poza tym Kevin Judd miał większe ambicje niż bycie jednym z winemakerów. Ponieważ łączył go wciąż kontrakt z winiarnią Selaks, został na miejscu, a D. Hohnen udał się nadzorować pierwsze zbiory. Kupione winogrona udały się do regionu Gisborne, a tam, według wskazówek Judd’a (ciekawostka: Kevin Judd nadzorował wszystko w tajemnicy, a polecenia wydawał przez telefon - był wciąż związany przecież z poprzednią winnicą), powstało z nich pierwsze wino. Niedługo później Kevin przeprowadził się do Marlborough, gdzie nadzorował budowę winiarni, która miała zasłynąć jako Cloudy Bay.
Ówczesne sauvignon blanc w Nowej Zelandii pełne były trawiastych, ziołowych nut. Jako że nowy styl miał opierać się na wyjątkowo aromatycznych nutach owocowych, potrzebne były odpowiednio dojrzałe grona. Jedną z technik, jakie Kevin (skądinąd wykształcona winemaker) zalecił winogrodnikom wprawionym wcześniej w uprawianiu winogron Muller-Thurgau było przerzedzanie liści i tzw. letnie cięcie na zielono. Okazało się jednak, że natura pomogła trochę w realizowaniu zamierzenia o konkretnym stylu wina. W chwili, gdy 4 na 5 butelek wina, które eksportujesz stanowi sauvignon blanc, warto, żebyś wiedział, jak zadbać o jego wysoka jakość i utrwalenie jego cech charakterystycznych. Badania prowadzono w celu ustalenia, czy te szczególne aromaty “pochodzą” z technik uprawy winorośli, winifikacji czy też na przykład użytych drożdży. Okazało się, że uprawiane w regionie Marlborough sauvignon blanc, w porównaniu do upraw szczepu w innych miejscach, ma wyjątkowo duże natężenie związków aromatycznych (konkretnie 3MH i 3MHA) odpowiedzialnych za aromaty marakui, ale też za “zielono-piaskowe” nuty. Związki te są produkowane przez drożdże podczas fermentacji, ale ciekawe jest, że uszkodzenie gron dodatnie koreluje z ich stężeniem. Przekłada się to w praktyce na to, że bezpiecznie jest korzystać z maszynowych zbiorów, jeśli naszym celem jest mocno aromatyczne wino. Uważa się ponadto, że wpływ na tworzenie się tioli ma promieniowanie ultrafioletowe, które jest wyższe w Nowej Zelandii, niż na podobnej szerokości geograficznej na półkuli północnej. Widać więc, że jeśli Kevin Judd chciał robić mocno aromatyczne wina z sauvignon blanc, nie mógł trafić na lepsze miejsce.
Poza głównym szlakiem
Nie zostajemy na dłużej w Marlborough, ruszamy dalej. Podróżując na północ mijamy uprawy chardonnay. Tak, właśnie: wielu sympatyków wina zapytanych o szczepy uprawiane w Nowej Zelandii pominęłoby popularne chardy. A tu niespodzianka: za sprawą między innymi winnicy Villa Maria nowozelandzkie chardonnay zyskuje kolejnych sympatyków. Uważa się, że najlepszym dla szczepu miejscem jest dolina rzeki Kumeu w regionie Auckland. Daje tam wina złożone, zbalansowane, bogate i długie, odznaczające się ponadto rozsądnie użytym dębem. Kolejnym niespodziewanym bohaterem jest syrah. Nowozelandzkie wina z tego szczepu określa się jako charakterystyczny dla nowoświatowych interpretacji “gruby” owoc doprawiony północno rodańską wytrawnością. I właśnie w ten sposób rzechodzimy płynnie do ostatniego punktu naszej podróży.
Last but not least, Gimblett Gravels. Subregion wewnątrz granic Hawke’s Bay. Zagracony przemysłem, handlem magazynami do momentu, w którym odważni winiarze odkryli, że da się tam wyhodować dobre winogrona. Żwiry, piachy, gliny, łupki - mała żyzność, dobry drenaż, dobre magazynowanie ciepła. Gdy okazało się, jak dobre wychodzą wina z winogron uprawianych w tym regionie, ceny działek wzrosły nawet stukrotnie.
To jedno z najcieplejszych miejsc w Nowej Zelandii, z umiarkowanym klimatem morskim, co stawia go nie tak daleko od Bordeaux. Za dnia region jest chłodzony przez morską bryzę, nocami zaś “ogrzewany” przez ciepło zmagazynowane za dnia w glebach. Uprawia się głównie syrah oraz odmiany bordoskie: cabernet sauvignon, merlot (najwięcej), petit verdot oraz cabernet franc. Mniej więcej koło 2000 roku region przeżył znaczący rozwój jeśli chodzi o powierzchnię winnic, a w 2001 roku powstało stowarzyszenie, które miało lokalne wina promować. Największymi sukcesami tego stowarzyszenia jest zorganizowanie kilku degustacji w ciemno, w których postawiono wina z Gimblett Gravels przeciw klasyfikowanym bordoskim blendom. Żadna z nich nie przyniosła przełomu na miarę tego związanego z Degustacją Paryską, niemniej jednak zwróciła uwagę na wysoką jakość czerwonych win z Hawke’s Bay.
W kontekście Gimblett Gravels możemy mówić o dwóch stylach: bordoskim i rodańskim. Mówiąc o bordoskim, można zacząć od zwrócenia uwagi na pewne braki w intensywności i pełności smaków, aromatów i tekstury. Wynika to z młodego wieku krzewów. Podczas gdy w Bordeaux winorośle mają po kilkadziesiąt lat, w Gimblett Gravels rzadko przekraczają 20. Poza tym jednak niewiele ustępują bardziej szlachetnym kuzynom. Charakteryzuje je bowiem dojrzały owoc zbudowany na kręgosłupie z ładnie wygładzonych tanin. Brak poza tym niepożądanych nut zielonych, niedojrzałych, które jeszcze nie tak dawno “dolegały” nowozelandzkiej czerwieni. Zdarza się jeszcze niedokładnie wtopiona beczka, ale najlepsze wina i winiarnie (Te Mata) już dorobiły się statusu legendy.
Jeśli poszukujemy podobieństw do Doliny Rodanu, to zdecydowanie do jej północnej części. Ciężko przyrównywać jedno do drugiego, daje się jednak znaleźć pewne paralele. Po pierwsze akcenty pieprzu, po drugie kwiaty, fiołki, perfumy, a po trzecie dojrzały, słodkawy czerwony owoc. Zdecydowana większość syrah z Gimblett Gravels to złożone i eleganckie wina. Bardzo dobrze się starzeją. Znamy głosy, które w kontekście “Gimblettów” nie boją się wymieniać “tych” apelacji z Północnego Rodanu. Tak czy inaczej na pewno lokalni winiarze mają wysokie ambicje, a ich wina nie muszą bać się porównań z najlepszymi. Trzeba pamiętać, że mówimy o młodym regionie, który nawet jeśli już się nie rozrośnie (pozostało bardzo mało wolnej ziemi pod uprawy), to na pewno się rozwinie. Wina z Gimblett Gravels również do odkrycia w darwina.pl.
Cóż dodać. Nowa Zelandia, choć stosunkowo nieduża, daje się wciąż odkrywać. Nie zobaczyliśmy wszystkiego i na pewno tu wrócimy. Na wiosnę, albo przy okazji szukania bąbelków na Sylwestra. Tak czy inaczej zaprosimy na wspólną podróż.
Dziękujemy importerom za udostępnienie win do degustacji.
Przy tworzeniu wpisu opierano się na: guildsomm.com , wine-searcher.com , decanter.com , winicjatywa.pl